sobota, 27 lipca 2013

W ramach początku...

Ostatnimi czasy zdaję się nie pisać tyle ile byłam w stanie jakieś kilka miesięcy temu. Problem polega na tym, że im bardziej zastanawiałam się nad napisaniem czegokolwiek, co - przy dobrych chęciach - można byłoby uznać za całkiem konstruktywne, kończyło się głównie na chęciach. Zawsze uważałam wyrażanie myśli za coś bardzo... intymnego? W pewnym sensie, to odkrywanie brzucha i pokazywanie "tu strzelaj". Po sześciu latach podstawówki i trzech latach gimnazjum oraz trzech latach liceum, nauczyłam się odkrywać swoje myśli tylko i wyłącznie wtedy kiedy to naprawdę koniecznie i nie da się bez tego obejść. Po bitwie z myślami (po której to moje myśli zajęły stanowisko zwycięskie i kazały ciału czynić swoją powinność) powstało to oto cacko. Cacko, bo na razie nic nie ma, lśni nowością i nie jest wypełnione moją bezsensowną gadaniną. A będzie (o ile dam radę poskładać moje myśli w coś nadającego się do czytania). Moja polonistka rzekłaby, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. I to prawda, bo zanim dałam radę napisać kilka tych zdań, nie wiedziałam w ogóle jak zacząć i czy dobrze robię. Ostatni raz kiedy cokolwiek recenzowałam był chyba z dwa lata temu, a ja też byłam młodsza o dwa lata, a mój styl pisania od tamtej pory zmienił się diametralnie wraz z podejściem do życia. O ile narzekać lubię i robię to z pasją, zapisując dzielnie linijki w moim pamiętniku, to publiczne wyrażanie myśli będzie dla mnie nowością tak wielką, że jeszcze zastanawiam się czy sprostam wyzwaniu, które sama przed sobą postawiłam. I może wyrażanie się tutaj nie będzie wszystkim, co namiętnie zapisuję w swoim notatniku, ale poniekąd będzie to jakieś 60% tego, czym mogę się podzielić. Wszakże każdy powinien mieć jakieś tajemnice, a ja pozwolę sobie zachować to 40% dla siebie, kartek, długopisu i mojej głowy. Tak czy inaczej, widząc, ze moja pisanina zaczyna obierać kierunek nie ten, który powinna, pozwolę sobie na przybliżenie tego, co chciałabym zawrzeć na tym blogu. Najprościej byłoby napisać, że wszystko, ale sama dobrze wiem, że wszystko potrafi być zdradliwe i na koniec wychodzi z tego wszystkiego nic, a przecież tego nie chcę. Podejrzewam, że będę tu pisać o tym, co najbardziej uderzyło mnie samą - o artykule przeczytanym w gazecie, o filmie, który miałam przyjemność (i nieprzyjemność) obejrzeć, o książce, którą przeczytałam czy o serialu, który zaczęłam oglądać. Równie dobrze mogę tutaj zrobić post o tym jaką herbatę kupiłam i jak bardzo się na niej przejechałam lub jak bardzo trafny zakup został przeze mnie dokonany. Mój problem polega na tym, że nie jestem w stanie powiedzieć, co chcę - mogę bazgrać o niczym, zaśmiecając tylko tę część internetu. Z drugiej strony mogę pisać o Litwie i o tym jak bardzo lubię ten kraj, chociaż w nim nie byłam. Tę kwestię zostawię mojej ja z jutra. Ona będzie wiedziała, co ze sobą zrobić i jakie kroki powziąć. W obecnej chwili, ja teraźniejsza, jestem zbyt przestraszona tą pierwszą notatką, by myśleć przejrzyście, więc masło maślane, które pewnie już mi wyszło, zostało już rozsmarowane po tym blogu jakimś dobrym nożem.
Jak mówił Kartezjusz - cogito ergo sum - a ja myślę za trzech. I to często zbyt wiele i zbyt intensywnie. W pewnym sensie to dobrze.
Przynajmniej wiem, że żyję.

A w następnej notce, którą myślę, że napiszę szybciej niż się spodziewam, ponarzekam trochę na to, że filmy animowane uważane są za rozrywkę zarezerwowaną tylko dla najmłodszych. Byłam wczoraj na Uniwersytecie Potwornym i wcale nie żałuję, że byłam w kinie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz